Wstałem dzisiaj z rana (niestety jedyny ciekawy wykład jest w poniedziałek o 0815... nie ma sprawiedliwości na tym świecie..), ledwo żywy i słabo jeszcze kontaktujący podchodzę do okna, a tam w połowie marca śnieg. Pomijając temat globalnego ocieplenia (ocipienia?), na który byliśmy wręcz zasypywani wszelkimi statystykami i mądrymi słowami przez różnych mniej lub bardziej bezinteresownych panów (mała litera jak najbardziej z premedytacją) ekologów czy polityków i który ostatnio jakby przycichł ;) to była dzisiaj po prostu cudowna pogoda na fotografowanie. Idealnie czyste powietrze, niebo bez jednej chmurki, delikatne promienie budzącego się słońca i wszystko pokryte delikatną, bialutką pierzynką ze śniegu, na której nie zostawił jeszcze śladu ani człowiek, ani nawet wiatr czy słońce. I w taką pogodę zmuszony byłem jechać na kolejne 8 godzin siedzenia i przyglądania się słupkom bezsensownych literek, znaczków i z rzadka cyferek zwanym matematyką, po drodze oglądając zza okna pędzącego pociągu uciekający piękny świat świateł, cieni, delikatnych linii i kształtów stworzony przez największego artystę jakiego widział świat: przyrodę.